czwartek, 29 sierpnia 2013

Był rekord, nie ma rekordu

Wytrzymałam całe trzy doby. Jeszcze w niedzielę połknęłam truciznę, żeby się zobaczyć z Arturem i nie wrzeszczeć przy każdym ruchu. W poniedziałek zaparłam się. Na macie do ćwiczeń patrzyłam przez lufcik w sali gimnastycznej, bo było widać niebo i wyobrażałam sobie, że tam nikogo nie boli. Ciekawe jest to sformułowanie "sky is the limit". To trochę tak, jak ktoś mnie pyta, czy bardzo boli. Mogłabym na to odpowiedzieć właśnie sloganem z reklamy Blacka. Co z tego, że wielki gwiazdor naparzania po mordzie reklamuje energetyk, jak przyznaje się do tego, że jest bliski śmierci. I tak jest lepszy ode mnie: w dniu konferencji prasowej powiedział, że nie pije i nie ćpa od sześciu dni. Ja nie ćpałam tylko trzy.

W pracy w środę zaczęłam marzyć o śmierci. Marzyć. Wtedy wszystko by się skończyło. Nareszcie. Wróciłam do domu i rozpaczliwie próbowałam napisać coś, żeby poinformować czytelników o dobryczynnym oddziaływaniu glikozydów stewiolowych. Na przemian mdliło mnie z bólu albo ściemniał mi się obraz. Zaciskałam zęby. Nie wezmę. Nie wezmę leku.

Położyłam się o 1 w nocy, bo i tak nie byłam w stanie pisać. Do piątej rano leżałam i jęczałam w poduszkę, żeby nie obudzić Magdy. Słuchałam liści na Waszyngtona. Słyszałam jak sąsiad wraca po pijaku, sąsiadka człapie po domu, bo nie może spać, jakiś kot przeciął z dzikim miauczeniem ulicę, przejechał wóz do szlifowania torów. Bolało tak, jakby piekielny ogień ścinał mi białko. Odpokutowałam atak bronią chemiczną w Syrii. Odpokutowałam zdrady i kłamstwa, okrucieństwo i podłość przynajmniej jednego pokolenia. Pięć lat życia oddałabym za sen właśnie tamtej nocy. Tak bardzo się rozdrobniłam.

Dzisiaj dowiedziałam się, że ten ból nazywa się opasającym. Tak się właśnie czułam. Jakby mnie opasał, związał, nie chciał puścić. Miofibryle, jony wapnia, troponiny - wszystko płonęło, jak południe Europy, jak tynel Gotarda. Nie mogłam leżeć, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam oddychać. Przemęczyłam się do wpół do szóstej, z płaczem wzięłam lek. Przegrałam. Przegrałam.

Po godzinie rozlała się po mnie dobroczynna fala. Jak ręką odjął. Odjął wraz z funkcjami wątroby i fragmentem błony śluzowej. Rehabilitanci załamali ręce. Nie znają przyczyny. Ale nie powiem im, że od dawna już nie marzę o podróżach dookoła świata. Ani o ratowaniu osiedlowych kotów i zbieraniu kwiatów na Mazurach. Ani o nauce latania szybowcem.
Nie powiem im, że jedyne, czego teraz chcę, to umrzeć. 

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
Skoro ci, których - myślisz - jużeś powaliła,
Nie umrą, biedna Śmierci; mnie tez to ominie.
Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
Jakże miły
: tym bardziej więc musisz być miła,
Aby ciała spoczynek, ulgą duszy była
Przynętą, która łudzi, wabi w twe pustynie.
Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie
I w twych ciosach; więc czemu puszysz się aż tak długo?
Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka
W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz